Dostępne sprawozdania:
- plener z 03.12.2006 r.
- plener z 19.11.2006 r.
- plener z 20.05.2007 r.
- plener z 02.12.2007 r.
- plener z 03.02.2008 r.
- plener z 27.04.2008 r.
Plener w XIX-wiecznej cukrowni w Pruszczu Gdańskim.
Tym razem opuściliśmy rodzinne miasto większości członków GTF-u
i udaliśmy się do Pruszcza Gdańskiego fotografować niszczejącą, pochodzącą z 1881 roku cukrownię. Plener rozpoczął się o godz. 11:00 przy jej bramie, tj. przy ul. Chopina 17.
Obejrzeliśmy pozostałości dawnej hali, linii produkcyjnej oraz pieca wapiennego, a także zbiorniki retencyjne na wodę z rzeki Raduni służące niegdyś do płukania buraków cukrowych. Obecnie tylko w jednym z nich jest woda. Znad pieca wapiennego i początków linii produkcyjnej służącej do wstępnego oczyszczania można było podziwiać panoramę Pruszcza Gdańskiego.
Po owocnym plenerze udaliśmy się do Miejskiego Domu Kultury, gdzie Alina Jung poczęstowała nas kawą i herbatą.
W plenerze udział wzięło dwanaście osób osób, w tym siedmioro z GTF. Lista uczestników:
GTF:
- Mirosław Bujko - Pruszcz Gdański
- Aleksandra Cuzek - Gdańsk
- Sławomir Fiebig - Gdańsk
- Bogdan Groth - Pruszcz Gdański
- Jacek Gulczewski - Gdańsk
- Wojciech Jung - Pruszcz Gdański
- Sławomir Ostaszewski - Gdańsk
Gościnnie:
- Małgorzata Adamczyk - Pruszcz Gdański
- Artur Kot - Pruszcz Gdański
- Maciej Leciejewski - Wrocław
- Tobiasz Ostaszewski- Gdańsk
- Basia Chmielińska - Pruszcz Gdański.
Opracowanie: Aleksandra Cuzek
Plenery z cyklu "Gdańsk odchodzący" tak nam już weszły w krew, że frekwencja na kolejnych spotkaniach dopisuje coraz bardziej, a nieobecności wynikają ze zdarzeń losowych, których nie jesteśmy przecież w stanie przewidzieć.
Przed bramą nr 1 po Stoczni Gdańskiej, noszącej niegdyś imię niesławnego Lenina, przedtem po prostu Stoczni Gdańskiej, jeszcze wcześniej Schichau Werft, Stoczni Cesarskiej, a także stoczni Klawittera, pojawiło się o godzinie 10 około dwóch dziesiątków zakutanych w ciepłe stroje person, obwieszonych różnej proweniencji sprzętem fotograficznym. Towarzystwo to (w istocie towarzystwo, jako że w przeważającej części składało się ono z członków GTF), po dokonaniu aktu zbiorowego sfotografowania się, z uporem godnym lepszej sprawy stłoczyło się przed rzeczoną bramą, składając własnoręczne podpisy na deklaracjach, że w razie utraty zdrowia lub życia nie będą rościć sobie najmniejszej pretensji do zarządu spółki należącej przypuszczalnie w chwili obecnej do Danii i Ukrainy.
Następnie cała grupa, pilnowana przez Wiceprezes Iwonę Delegiewicz, na której spoczywał obowiązek załatwienia do końca wszystkich formalności w związku z wejściem do stoczni, minęła gęsiego strażnika na bramie i weszła na teren imponującego niegdyś wielkością i przerobem zakładu.
Od razu dało się zauważyć, że czasy jego świetności już minęły. Po lewej stronie grupa przeszła obok nieczynnej już, a niedawno tak szumnie reklamowanej (drogowskazy na mieście jeszcze stoją) wystawy "Drogi do wolności", poświęconej protestom robotniczym oraz "Solidarności" i stanowi wojennemu. Teraz straszy tam jeszcze zardzewiały transporter, zaś w budynku powystawowym też straszy - wybitymi szybami.
Kilkaset metrów dalej, po wykonaniu zwrotu w prawo w kierunku ogromnych hal produkcyjnych, można się było poczuć jak na filmach przedstawiających koniec ludzkiej cywilizacji po jakimś wielkim kataklizmie. Wszystkie budynki straszyły wypatroszonymi wnętrznościami, wybitymi szybami, zaś ponurą scenerię oświetlało jaskrawe światło bijące do wewnątrz przez ogromne otwory wybite w połaciach dachów. Gdzieniegdzie dały się zauważyć oznaki dawnego, intensywnego, oraz obecnego, znacznie bardziej skromnego życia na pół gwizdka.
Zaskoczeniem było odkrycie przez Anię Roman czynnego baru prowadzonego przez bardzo sympatycznych i gościnnych harleyowców, jednakże płyny przez nich serwowane nie posłużyłyby dobrze naszej percepcji, ukierunkowanej przecież na precyzyjną fotografię dokumentacyjną oraz wysublimowane zdjęcia wysoce artystyczne, tak więc tym razem grupa nie skorzystała z dobrodziejstw tego przybytku chmielowego Bachusa oraz metalowej Melpomeny. Iwona udokumentowała istnienie tego lokalu dla późniejszego wykorzystania.
Po wejściu na stertę gruzu w pobliżu rdzewiejącej imponującej sekcji rufowej jakiegoś statku rybackiego (posiadał wielką furtę rufową, ciemną niczym czeluść wiodąca do Hadesu), grupa ujrzała ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu połamane resztki ogromnych fotogramów, będących reprodukcjami zdjęć wykonanych niegdyś przez wybitnych fotografików (m.in. Bogusława Nieznalskiego, Stanisława Składanowskiego, Chrisa Niedenthala i innych), leżące w dole wśród błota oraz rozmaitych śmieci. Pomiędzy zdjęciami walały się w dużej ilości tabliczki z nazwiskami autorów, przymocowane niegdyś pod zdjęciami, oglądanymi przez zwiedzających wystawę.
Wrażenie było bardzo przykre i wzbudziło niesmak, przynajmniej w piszącym te słowa; czyjaś praca, związany z tym wysiłek, czas i nakład pracy, poszły na marne. Przychodzą w tym momencie na myśl tysiące cennych zdjęć, wyrzucanych dziesięcioleciami na śmietnik przez prostackich dyletantów opróżniających opuszczone mieszkania i piwnice, nie widzących dalej swego nosa, pozbawionych wyobraźni, wyższych uczuć oraz szacunku dla cudzych dokonań.
Wśród opustoszałych hal widać było ślady prowadzonej obecnie na skromną skalę działalności gospodarczej - tu i tam rzuconych na beton niczym zabawki dla przerośniętych dzieci niedokończone kadłuby jachtów czy pojedyncze sekcje kadłubowe. Stocznia kurczy się nie tylko obszarowo, ale również pod względem asortymentu oferowanego przez siebie lub działające na jej terenie firmy.
Grupa skupiała się na rejestracji najstarszych, opuszczonych i nieużywanych już budynków, pochodzących w części jeszcze z XIX wieku. Ich los jest niepewny, i być może wkrótce jedynym śladem po nich będą zdjęcia wykonane przez różnych zapaleńców, takich jak grupa z GTF w dniu dzisiejszym.
Po dojściu do części stoczni znajdującej się bezpośrednio przy pochylniach, gdzie nadal trwa ograniczona ilościowo produkcja, grupa zawróciła i opuściła stocznię tą samą drogą którą do niej weszła. Strat w ludziach nie było. Część grupy dokonała podsumowania dnia przy kawie oraz słodyczach w "Daily Cafe" na Długiej, po czym rozstała się w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku wobec historii.
Swoimi wrażeniami podzielił się Adam Fleks.
Wreszcie nadszedł długooczekiwany termin wspólnego plenerowania poświęcony Gdańskowi odchodzącemu. Punktualnie o godz. 10.30 przy Zielonej Bramie spotkały się dwie grupy naszych członków, przybyłe do miejsca ześrodkowania z przeciwległych kierunków. Grupa południowo-zachodnia w składzie: Krzysztof Remlinger, Jacek Gulczewski, Janusz Piechota i Eugeniusz Trojanowski oraz grupa północno-wschodnia w składzie: Adam Fleks, Beata Biernat, Piotr Zabłocki i Ola Cuzek. W trakcie pleneru dołączyli do nas: Marek Czorniej, Magda Gromadzka i Leszek Brodowski. Po zsynchronizowaniu zegarków i stwierdzeniu, że wszyscy, którzy mieli przybyć już są (chyba), udaliśmy się na Wyspę Spichrzów. Z charakterystycznym dla członków GTF-u optymizmem oceniliśmy warunki fotografowania jako optymalne określając, że oświetlenie jest idealnie rozproszone (czytaj: zachmurzenie całkowite z cynowo-ołowianym kolorem nieba), temperatura wymarzona dla sprzętu i ludzi (czytaj: ok. 3-4 °C), wilgotność powietrza w normie (czytaj: mżawka, chwilami przelotny deszcz), wiatr przyjemnie orzeźwiający (czytaj: wiatr słaby, ale zimny). W pierwszej kolejności zajęliśmy się ulicą Chmielną, gdzie po obu jej stronach była wystarczająca ilość ruin, aby wprowadzić nas w stan fotograficznego zadowolenia. Po kilkudziesięciu metrach Chmielna zakończyła się drucianym płotem, broniącym dostępu do dalszej, zapewne ciekawszej części wyspy. Ogromna dziura w dolnej części siatki dawała odważnym kolejne szanse na penetrację terenu. W tym miejscu przywitał nas młody, czarny kundelek, który początkowo zbliżał się do nas nieufnie, lecz po pewnym czasie tak się zaprzyjaźnił, że towarzyszył nam aż do klubu żeglarskiego Zejman. Najbardziej przypadła do gustu sympatycznemu zwierzakowi Beata, która czule go pogłaskała i przytuliła do siebie.
W tej części wyspy znaleźliśmy, jak to należało przypuszczać, wiele fotograficznych tematów. Były to pozostałości ruin, struktury ceglanych murów nadgryzione zębem czasu, ocalałe napisy, zeschłe rośliny, wędkarze wytrwale oczekujące swoich zdobyczy, koty, też wytrwale wyczekujące poczęstunku od wędkarzy. Podczas robienia zdjęć stosowano nowatorski sposób fotografowania przy pomocy statywu. Polegał on na przymocowaniu lustrzanki (koniecznie cyfrowej) do głowicy statywu, a następnie podniesieniu całości za złożone nogi statywu (najlepiej z aparatem w górze) wysoko nad głowę. Migawkę wyzwalano następująco: - sposób najlepszy: za pomocą pilota, - sposób dobry: za pomocą wężyka odpowiedniej długości, - sposób dość dobry: za pomocą tzw. czasowstrzymywacza (licencyjna nazwa samowyzwalacza opatentowana przez GTF). Opisana metoda to absolutne nowatorstwo w plenerowej technice fotografowania, która otwiera nowe, nieograniczone możliwości wypowiedzi twórczej w zakresie skrótów perspektywicznych, kątów widzenia kamery oraz rejestracji decydującego momentu. Przyznajemy, że z podrzucaniem aparatu na statywie, ze względu na nisko przelatujące tego dnia ptaki, nie eksperymentowaliśmy.
Wzmagający się na sile deszcz zmusił nas do zmiany pierwotnych planów i skorzystania z gościnności "Daily Cafe". Zanim tam dotarliśmy, zatrzymaliśmy się przy Fontannie Neptuna w celu zrobienia najważniejszego tego dnia zdjęcia, tj. uczestników pleneru. Krótkie zamieszanie towarzyszące decyzji, którym aparatem i na którym statywie robić zdjęcie wkrótce zostało rozwiązane. Zastosowaliśmy się także do okrzyku: "Uśmiechajcie się !", jaki rzuciła nam przechodząca obok para, gdyż początkowo mieliśmy bardzo skupione miny wskutek wypatrywania mającego wylecieć z obiektywu ptaszka. W drodze do "Daily Cafe" minęliśmy pododdział Marynarki Wojennej zmierzający w przeciwnym kierunku, zapewne udający się na miejsce jakiejś uroczystości.
Od wejścia do kawiarni powitał nas napływ powietrza, wilgotnego od kawowych ekspresów, co spowodowało pokrycie naszego sprzętu obfitą warstwą skroplonej pary wodnej. Niektóre aparaty musiały odczekać około godziny, zanim znikło z nich zaparowanie i zabawki stały się zdatne do ponownego użycia. Lokal wewnątrz był ozdobiony wkomponowanymi w dekorację fotografiami, co nam się bardzo spodobało. Pobyt minął w miłej, przyjacielskiej atmosferze, dużo żartowaliśmy i snuliśmy plany na przyszłość. Wstępnie ustalono, że możliwy jest wspólny wyjazd do Szwecji w lipcu lub sierpniu do regionu Blekinge. Ze względu na wygodne połączenie promowe Gdynia-Karlskrona podróż na miejsce byłaby wyjątkowo łatwa. Nie bez znaczenie jest także to, że można byłoby wynająć np. dwa domki ośmioosobowe, a część prowiantu zabrać ze sobą (zwłaszcza tego wysokoprocentowego). W ten sposób koszty pleneru nie powinny nikogo zbyt mocno uderzyć po kieszeni. Rozmawialiśmy także o zaletach i wadach fotograficznej techniki cyfrowej porównując, co można, a czego nie można zrobić pracując na sprzęcie analogowym. Nasi młodsi koledzy Magda i Leszek uzyskali od Piotra objaśnienia dotyczące sposobu użycia dźwigni do wykonania wielokrotnej ekspozycji w ich aparacie. Piotr w oszczędnych słowach nakreślił zastosowanie tej funkcji, jako techniki artystycznego środka wyrazu w fotografii. Nasza dalsza dyskusja doprowadziła do uwagi, że wszystkie dobre aparaty fotograficzne mają w swojej nazwie końcówkę "-flex", co po raz kolejny utwierdziło nas w przekonaniu, że przewodnictwo obecnego prezesa w naszej organizacji nie jest przypadkowe, ale ma również głębokie uzasadnienie w fotograficznych korzeniach obecnie nam panującego.
Po odpoczynku w "Daily Cafe", a minęło ładne półtorej godziny, podczas której deszcz przestał padać, postanowiliśmy ruszyć na dalsze łowy. Na Długim Targu po plutonie marynarzy nie było już ani śladu, a ostatni żołnierz, jaki pozostał po paradnym marszu był obiektem intensywnych zainteresowań dwóch rumianych panien. Teraz nasza droga wiodła do prawej części ulicy Chmielnej, gdzie za drucianym płotem widoczne były głębokie wykopy prac archeologicznych. Po naprężeniu i odchyleniu w dół płotu umożliwiliśmy paru kolegom zrobienie zdjęć tego terenu. Zajęci tę czynnością wcale nie zwróciliśmy uwagi, że takie postępowanie może być niebezpieczne, zwłaszcza dla sprzętu, gdyż rozprężony gwałtownie płot poprzez urwanie się skorodowanej linki naciągającej może poważnie poszarpać obiektyw. Taką niemiłą przygodę swego czasu przeżył nasz kolega Jacek. W dalszej kolejności skręciliśmy w ulicę Żytnią, gdzie vis-a vis Urzędu Skarbowego fotografowaliśmy zrujnowane mury z pozostałością niemieckich napisów. Następnie zatrzymaliśmy się na chwilę na ulicy Pszennej, aby uwiecznić ruderę, w której jeszcze nie tak dawno temu handlowano sprzętem elektrotechnicznym. Gdy nasz prezes fotografował tę pożal się Boże budowlę, przejeżdżający samochód zatrzymał się, a kierowca cierpliwie czekał na wyzwolenie migawki. Rejestracja samochodu była gdańska. Ale skąd pochodził kierowca i jakie były motywy jego reakcji ? Założyliśmy na roboczo kilka możliwych wersji:
1. Kierowca pochodził z Europy Zachodniej, a samochód wypożyczono w naszym mieście.
2. Polski kierowca, dłuższy czas przebywający za granicą, jechał własnym samochodem.
3. Miejscowy kierowca, poruszający się własnym samochodem, nie życzył sobie utrwalenia na fotografii (z różnych powodów).
Najbardziej jednak prawdopodobna była wersja czwarta: Kierowca odczuwał na tyle duży respekt przed naszym prezesem, że nie ośmielił się zakłócać mu robienia zdjęcia.
Dalej udaliśmy się tunelem na drugą stronę Podwala Przedmiejskiego. Od przodu, nieco w głębi, z lewej strony ulicy, tuż nad samym kanałem przywitał nas remontowany budynek Cefarmu. Puste oczodoły zdemontowanych okien napawały grozą, którą potęgował z wolna zapadający zmrok. Atmosfera gęstniała, a zbierająca się gdzieniegdzie mgła przywodziła na myśl sytuacje rodem z powieści Artura Conan Doyle`a. Nieustannie kołatająca gdzieś w podświadomości myśl: "Czy nie stygnie na stole smakowity, niedzielny obiad ?" także nie dawała nam spokoju. Na tym etapie postanowiliśmy skończyć plenerowanie, a obiekty przy ulicy Chmielnej pozostawić do "upolowania" w niedalekiej przyszłości.
Opracowanie: Eugeniusz Trojanowski
W piekną słoneczną niedzielę 20 maja 2007 odbył się kolejny plener GTF z cyklu "Gdańsk odchodzacy". Tym razem udaliśmy w okolice Baszty pod Zrębem, a własciwie jej smętnych resztek, oraz Bramy Żuławskiej, bastionów i przylegających ulic.
Uczestnikami pleneru byli:
- Jacek Gulczewski
- Aleksandra Cuzek
- Sławomir Fiebig
- Adam Fleks
- Norbert Gawroniak
- Artur Łopatniuk
- Marcin Mathey
- Eugeniusz Nurzyński
- Sławomir Ostaszewski
- Joanna Potorska
- Adam i Ewa Stempczyńscy
- Eugeniusz Trojanowski
Sprawozdanie z pleneru GTF 3.12.2006 r.
W niedzielę (3 grudnia) jako miejsce pleneru wybraliśmy okolice dworca PKP na Oruni. Zebrało się 10 osób, więc czuliśmy się bezpicznie. Poza tym mieszkańcy fotografowanych budynków byli nastawieni przyjaźnie i chętnie opowiadali historię okolic.
Uwieczniliśmy zarówno pozostałości piekarni przy ulicy Dworcowej, jak i okazałe jeszcze kamienice przy Trakcie Świętego Wojciecha wraz z ich zaniedbanymi podwórkami. Szliśmy też ul. Sandomierską, Rejtana i Przy Torze. Zarówno architektura, jak i ludzie są tam bardzo różni, jednak wielu z nich na szczęscie zauważa urodę swoich budynków i stara się, by pozostały w aktualnym stanie jak najdłużej.
Pod Dworkiem Artura stawili się (w kolejności przybywania):
GTF:
- Adam Fleks
- Aleksandra Cuzek
- Artur Łopatniuk
- Tadeusz Staniszewski
- Włodzimierz Piechowicz
- Krzysztof Morawski
- Anita Czarniecka
- Bogdan Groth
Gościnnie:
- Ewa Reppel
- Magda
Opracowanie: Ola Cuzek
Dnia 19.11.2006 r. odbył się kolejny plener Gdańskiego Towarzystwa Fotograficznego poświęcony "turpistycznemu Gdańskowi". Temat ten zaczyna już interesować niektóre organizacje naszego miasta i ma szansę zostać sztandarowym projektem realizowanym przez członków Towarzystwa w najbliższym czasie. Pierwszy zestaw prac i dyskusje na temat "Gdańska odchodzącego", bo tak na roboczo nazwano ten projekt, były prezentowane w Centrum Informacji i Edukacji Ekologicznej oraz na antenie Radia Gdańsk.
Uczestnikami niedzielnego pleneru w kolejności stawiania się na "plan zdjęciowy" byli: Sławomir Fiebig, Artur Łopatniuk, Eugeniusz Trojanowski, Bogdan Groth, Adam Fleks, Krzysztof Remlinger, Wiesia Klemens oraz Ola Cuzek. Po wstępnej odprawie, na której omówiliśmy zalety i wady posiadanego przez nas sprzętu fotograficznego oraz podzieleniu się uwagami z walnego zebrania, przystąpiliśmy do wykonywania zdjęć. Na pierwszy ogień poszedł kompleks budynków znajdujących się vis ` a vis naszej nowej siedziby na Oruni. Zdjęcia robiono przeważnie z pewnej (bezpiecznej) odległości od budynku, gdyż w którymś momencie w drzwiach ukazała się krewka lokatorka w podeszłym wieku, która kijem od szczotki próbowała odwieść nas od realizacji naszych twórczych pasji. Następnym fotografowanym obiektem był sąsiadujący budynek o bardzo ciekawej architekturze, ozdobiony z przodu niewielkimi kolumienkami, otoczony od wejścia z dawna nie malowanym płotkiem. Szczególny zachwyt fotografujących wzbudzał dym leniwie wydobywający się z kominka tego budynku. Szereg dobrze przemyślanych kadrów z różnej perspektywy i odległości uwieczniły ten zabytek dla przyszłych pokoleń. Następnie przyszedł czas penetracji domów od strony zaplecza, więc bez większych ceregieli weszliśmy przez mocno sfatygowane, lekko ciemnawe wejście i klatkę schodową na podwórko. Tu ukazał się naszym oczom zachwycający widok. Zobaczyliśmy na wpół spalony budynek z kominem oraz dom przewidziany do wysiedlenia, którego dalsza eksploatacja groziła zawaleniem. Znów poszły w ruch nasze aparaty fotograficzne, a głośne dyskusje na temat tego, jak ująć lub zinterpretować dane ujęcie były słyszane w odległości kilkudziesięciu metrów. Fotografowano zbite szyby, zniszczone sufity, sam komin z przyległymi murami, zerwane rynny, podręczne składziki, urwane schody, fakturę frontów budynków, pozostałe napisy. W tym całym rumowisku Wiesia odnalazła pewien optymistyczny motyw, fotografując wątłą, pnącą się ku światłu roślinkę na tle zniszczonego muru, nadając tym samym pewną symbolikę naszym artystycznym poszukiwaniom i pozostawiając nadzieję na przyszłość dla odchodzącej rzeczywistości.
Po wstępnym oszacowaniu ilości powstałych w tym miejscu zdjęć i wymianie w aparatach kart pamięci, podzieliliśmy się jeszcze jednym ciekawym spostrzeżeniem. Otóż okazało się, że w okolicy mieszka sporo ludzi, którym szczególnie odpowiada smak wiśniowy, gdyż w pozostałościach jednego ze składzików znaleźliśmy mnóstwo pustych butelek z napisem "Cherry".
Kolejnym obiektem naszych zdjęć był budynek przypominający swoim kształtem okręt. Wyżywaliśmy się na nim na wszelkie możliwe sposoby fotografując z bliska i daleka, ze statywu i z ręki, stojąc lub pochylając się. Mieliśmy wielką ochotę sfotografowania pewnego pana, który znajdował się w pobliżu budynku, a którego wygląd i kondycja w pełni korespondowały z obrazem domu-okrętu, lecz po chwili namysłu i refleksji lufy naszych aparatów opadły, tracąc tym samym niepowtarzalną okazję do znakomitego zdjęcia.
Na pobliskim płocie przy ul. Gościnnej nasza koleżanka Ola znalazła ciekawą roślinę. Były to dojrzałe owoce ogórecznika. Obejrzeliśmy dokładnie, jak to wygląda, a niektórzy uczestnicy pleneru zdobyli również nasiona tej rośliny z zamiarem posadzenia i wyprodukowania z niej doskonałego ogórkowego płynu po goleniu a ` la kandydat Kononowicz.
W dalszej kolejności fotografowaliśmy zabytkową kuźnię. Kolega Bogdan nawet uzyskał zgodę na wejście na teren tego obiektu, a gdy nie wracał dłuższą chwilę zaczęliśmy się o niego martwić, gdyż wcześniej dowiedzieliśmy się o znajdujących się na podwórzu psach. Sprawa była tym bardziej zagadkowa, że nie dobiegały nas ze środka żadne dźwięki. Zdania na temat zaistniałej sytuacji były podzielono. Spekulowano, że albo psy są rzeczywiście łagodne i wszystko jest w porządku, albo specjalnie tresowane i skoczyły do gardła naszemu koledze nie czyniąc hałasu. Na szczęście, po chwili drzwi bramy otworzyły się i wyszedł z nich Bogdan cały i zdrowy, szeroko uśmiechając się, co mogło świadczyć o jego zadowoleniu ze zrobionych na zapleczu zdjęć.
Po krótkim zastanowieniu się i ustaleniu, z której strony ulicy będzie lepsze oświetlenie, udaliśmy się żółtą, metalową kładką na drugą stronę Traktu Świętego Wojciecha. Nasze uważne, młode oczy szybko spostrzegły fotograficzne walory tej konstrukcji i związek z realizowanym projektem, lecz z powodu bardzo napiętego harmonogramu zdjęć postanowiliśmy rozważyć możliwość wykonania serii fotografii kładki w terminie późniejszym. Dalej fotografowaliśmy obrzeże kanału Raduni, budynki przy ul. Raduńskiej, malowniczy sklepik "Pod Bramą" o dogodnych dla klientów godzinach otwarcia, a także poszukiwaliśmy zamkniętej fabryki. Jednak okazało się, że po fabryce pozostało tylko puste miejsce między budynkami, gdyż jakiś niecierpliwy burzyciel nie czekając na nas rozebrał ten arcyciekawy obiekt. Tak wędrując dotarliśmy do Parku Oruńskiego, jakby trochę sennego i zapomnianego o tej porze roku, lecz w dalszym ciągu stanowiącego oazę spokoju spośród zgiełku i nerwowości tak charakterystycznej dla tej części naszego miasta. Oglądaliśmy gabiony pokryte mozaiką kolorowych liści na brzegach Potoku Oruńskiego, bawiących się dzieciaków oraz siedzących na ławkach emerytów, rozmawiających między sobą. Tak idąc, minęliśmy plac zabaw, kaskadę Potoku i wspięliśmy się na górkę porośniętą buczyną, gdzie zobaczyliśmy zabytkową lodownię. Do jej wnętrza prowadziło dość pokaźne przejście zabezpieczone kratą. Zastanawialiśmy się, czy ten obiekt będzie w przyszłości udostępniony zwiedzającym. W tym miejscu dobiegł końca nasz plener. Na zakończenie Sławek zrobił wszystkim pamiątkowe zdjęcie ze statywu "Manfrotto" używając czasowstrzymywacza (nowa nazwa samowyzwalacza). Umówiliśmy się, że po następnym plenerze wspólne zdjęcie zrobi Wiesia, gdyż tym razem nie udało się jej rozwiązać funkcji zaprogramowania czasowstrzymywacza w swoim aparacie. Pełni pozytywnych wrażeń, naświetlonych błon fotograficznych i zapisanych kart pamięci zaczęliśmy się stopniowo rozchodzić do domów, snując plany o dalszych wspólnych wypadach.
© 2001-2025 GTF oraz autorzy udostępnionych materiałów. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i użycie zdjęć i materiałów przedstawionych na tej stronie bez zgody GTF jest zabronione. Jeśli podoba Ci się twórczość naszych członków lub chcesz nawiązać współpracę - napisz do nas.
Oryginalny projekt graficzny: Janusz Kozłowski, 2001. Modyfikacja projektu i opracowanie CMS: Adam Dereszkiewicz, 2010. Hosting zapewnia eximius.pl
Korzystając z serwisu gtf.org.pl wyrażasz jednocześnie zgodę na naszą politykę prywatności.